• header
  • header

Uwaga! To jest archiwalna kopia serwisu OKiS | Przejdź do aktualnej wersji -> www.okis.pl

2016

Kliknij aby powiększyć

David 2016 autorstwa Krzysztofa Pietrka

16.12.2016-15.01.2017
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 16.12.2016, godz. 17:00


Krzysztof  Pietrek Urodzony 2 maja 1960 roku w Knurowie na Górnym Śląsku. Absolwent Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Nowym Wiśniczu. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Dyplom magistra sztuki obronił w 2016 roku na kierunku Fotografia i Multimedia. Zawodowo pracuje jako designer, fotograf, analityk marki. Właściciel agencji brandingowej Fourtka Design, którą prowadzi od 2010 roku.

 

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba

 

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PhotoZona organizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.

 

Patronat medialny nad Galerią PhotoZona objęło Pismo Artystyczne Format, made-in-photo.com, Tuwroclaw.com, Kulturaonline.pl, Quart Kwartalnik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, Portal Kulturaisztuka.pl.

 

                               

 

Kliknij aby powiększyć

„Nie-Prywatność" Aleksandry Bełz-Rajtak

25.11-15.12.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 25.11.2016, godz. 17:00


Aleksandra Bełz-Rajtak ur. w 1986 roku, w Biłgoraju. Ukończyła Liceum Plastyczne im. Bernarda Morando w Zamościu. W latach 2007-2010 studiowała na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie na kierunku malarstwo. Dyplom Licencjacki obroniła w 2011 roku w pracowni  Intermediów i Rysunku ad. II st Jana Gryki. Od 2010 roku do 2015 roku studiowała na Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu w Katedrze Sztuki Mediów. Obrona pracy magisterskiej w 2015 w pracowni Fotografii intermedialnej prof. Andrzeja P. Batora. Wśród obszarów sztuki i kultury wizualnej, którymi się zajmuje stara się poruszać pomiędzy różnymi mediami. W jej ostatnich realizacjach najistotniejsze wydają się być fotoobiekt, wideo, animacja.

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba

 

 

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PhotoZona organizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.

 

Patronat medialny nad Galerią PhotoZona objęło Pismo Artystyczne Format, made-in-photo.com, Tuwroclaw.com, Kulturaonline.pl, Quart Kwartalnik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, Portal Kulturaisztuka.pl.

 

 

                                      

 

Kliknij aby powiększyć

Agnieszka Babińska LADY M

14.10-3.11.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 14 października 2016, godz. 17:00

Agnieszka Babińska –  ur. w Gdańsku.  Absolwentka Fotografii na Wydziale Komunikacji Multimedialnej Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, zajmuje się fotografią inscenizowaną, od wielu lat fotografując siebie i konsekwentnie realizując prace o bardzo osobistym wymiarze, które zakwalifikować można do nurtu feministycznego. Patrząc od strony upodobań gatunków i konwencji zajmuje się fotografią klasyczną, ale w zasięgu jej zainteresowań jest również wideo-art., instalacja i nowe media. Pracuje w Międzywydziałowym Studium Fotografii na ASP w Gdańsku. W 2016r. uzyskała tytuł doktora w PWSFTviT w Łodzi.

 

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba.

 

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PhotoZona organizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą udostępnione również w mediach elektronicznych i publikacjach papierowych.

 

 

                                           

 

      

 

 

Kliknij aby powiększyć

Rzeczy cielesne autorstwa Joanny Bonder

2 - 29.09.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 2 września 2016, godz. 17:00

Joanna Bonder - urodzona 1987 r. we Wrocławiu, absolwentka kierunku Sztuka Mediów na Wydziale Grafiki i Sztuki Mediów wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta. W 2011 ukończyła studia licencjackie w pracowni Fotomediów prof. Andrzeja P. Batora, oraz aneks –uzupełnienie w pracowni Projektowania Multimedialnego prof.n. Stanisława Sasaka. W ostatniej z wymienionych pracowni w 2013 zrealizowała dyplom magisterski. W 2012 roku otrzymała Stypendium artystyczne Prezydenta Wrocławia oraz Stypendium Rektora dla najlepszych studentów, w 2013 Pierwszą nagrodę na festiwalu DigitalBigScreen w Trbovlje (Słowenia). Obecnie prowadzi niezależną działalność artystyczną.

 

Ciało jako materiał?

Pytanie w tytule postawione tak śmiało ma obfitującą w przykłady odpowiedź, która w gruncie rzeczy nie ma końca, więc w telegraficznym skrócie zajmiemy się wyrywkowo wybranymi przykładami.
Ciało jest w różny sposób formowane, np. przez kulturystów, przez modelki, przez wykonywaną przez człowieka pracę, przez jedzenie, sybarytyzm, ascezę, picie alkoholu itd. – są to metody zmiany ciała przez różnorodne procesy technologiczne, np. niesłychanie wyspecjalizowany, naukowo opracowany trening i używki oraz środki dopingujące w sporcie; z kolei długotrwała, monotonna praca fizyczna prowadzi do degeneracji stawów i kręgosłupa znacznie szybciej, niż się tego zainteresowani spodziewają, jest to mianowicie niezwykle prosta i skuteczna technologia; liczne i wyrafinowane są technologie odchudzania stosowane przez modelki, które w przeciwieństwie do słynnego konia z dowcipu rzeczywiście oduczyły się jedzenia; z drugiej strony dobre jedzenie i brak pracy fizycznej u księży katolickich daje w wyniku charakterystyczny rodzaj otyłości, którą wysubtelnia wcale nie tak rzadka asceza w innych dziedzinach; bardzo popularne we wszystkich warstwach społecznych i przedziałach wiekowych nadużywanie alkoholu prowadzi do marskości wątroby i związanych z tym zewnętrznych znamion, a w skrajnych przypadkach także do dobrze znanych medycynie zmian u potomstwa alkoholików. Jednym słowem: rodzaj życia, wykonywany zawód radykalnie zmieniają ciało w charakterystyczny dla danej aktywności, lub braku aktywności, sposób.
Inne, choć nie mniej, a może nawet bardziej radykalne i błyskawiczne w wynikach, a przy tym coraz częstsze, wręcz już powszechne, są chirurgiczne metody naprawy, remontu i renowacji ciała. Powiększanie piersi, zmniejszanie nosa i uszu, powiększanie penisa, wstrzykiwanie botoksu i hormonów, odsysanie i wycinanie tłuszczu, zmiana koloru skóry – praktyk chirurgii plastycznej jest bardzo wiele, a nieraz jest ona nieodróżnialna od chirurgii koniecznej, bo plastyczna konieczna nie jest, przy przeszczepach twarzy, przyszywaniu rąk, płatów skóry, sztukowaniu ciała implantami różnego rodzaju, od protez dentystycznych, śrub, gwoździ, nitów, drutów, blach, wstawek z różnych materiałów drogich jak platyna i tytan w systemie kostnym, poprzez akumulatory, baterie i urządzenia elektroniczne aktywujące impulsy organów w systemie nerwowym, poprzez rozszerzające rurki, czyli stenty w systemie krążenia krwi, po przeszczepy od żywych lub martwych dawców wątroby, nerek, serca, szpiku itd., etc.
Ideałem tego typu podejścia do kształtowania ciała byłby człowiek złożony tylko i wyłącznie z części zamiennych lub przynajmniej poprawionych, co dawałoby pewnego rodzaju nadzieję na urodę, zdrowie i nieśmiertelność, chociaż z drugiej strony, gdy ogląda się ludzi technologicznie poprawionych, szczególnie licznych w popkulturze, nadzieja i w ogóle wszystko szybko gaśnie. A przecież wydaje się nieuniknione, że w przyszłości urządzenia techniczne wejdą na stałe do systemu biologicznego człowieka i staną się niezbywalne, jak muszla jest nieodzownym elementem ślimaka, czy pajęczyna nieodłączna od pająka.
Kształtowanie ciała nie jest wymysłem współczesności. Człowiek manipulował przy nim od początku swej historii. Skaryfikacja na przykład była od zarania i jest do dzisiaj uważana za odmianę sztuki zdobienia ciała poprzez nacinanie, wycinanie, zadrapywanie lub wypalanie i odmrażanie skóry tak, że w danym miejscu tworzy się jasna tkanka bliznowa. Przez umiejętne uszkadzanie skóry otrzymuje się wzory i desenie.
Skaryfikacja obecnie stała się popularna również w kulturze zachodniej, obok artystycznego – wedle kanonu popkultury – tatuażu i piercingu, dzięki którym, jak zapewniają reklamy, ich nosiciele będą się wyróżniać z tłumu. Nie może nam ujść uwadze, że w Europie zachodniej to nic nowego, przecież blizny na twarzy po ranach odniesionych w pojedynkach, menzurach, rytuałach korporacji studenckich, były niesłychanie ekskluzywne. Dbano, aby blizny były wyraźne. Rany posypywano popiołem z cygar.
W niektórych plemionach, jak na przykład w etiopskim Mursi, stosuje się i skaryfikację i piercing zarazem: kobiety Mursi noszą gliniane krążki o średnicy około 35 cm przytwierdzone do dolnej wargi i zdobią je desenie z blizn na ramionach i plecach, co czyni je bardziej godnymi pożądania przez mężczyzn ich plemienia, a jednocześnie chroni je przed pożądaniem mężczyzn z innych plemion.
Deformacja kości, głównie czaszki lub kończyn, nacinanie lub amputacja fragmentów narządów, głównie genitaliów, wydłużanie czaszki u Majów, wydłużanie szyi u kobiet z plemienia Padaung, czy krępowanie stóp w Chinach – to modyfikacje ciała stosowane od początku istnienia kultur do dzisiaj. Starożytni Egipcjanie wydłużali czaszki, ale także modyfikowali ciało po śmierci przygotowując je do wiecznego życia. A więc ciało zawsze było i jest materiałem, bo poddaje się obróbce mechanicznej i technologicznej.
Prace Joanny Bonder znajdują się w tym wielkim, starym, wieloaspektowym nurcie, którego różnych sensów nawet pobieżnie nie jesteśmy tu w stanie zaznaczyć. Prace te na pozór proponują więcej. Bowiem cóż to byłby za wyczyn: rzeczywiste nożyczki z ciała! Ale spokojnie, to jest tylko zabawa nożyczkami z fotografią ciała. To są jedynie modyfikacje ciała sfotografowanego. Z fotografii ciała – fotograficzne żelazko z ciała; krzesło z fotografii ciała; butelka z fotografii ciała – to niewinne igraszki, wycinanki, układanki.
Rzeczy cielesne w cyklu artystki są cielesnymi jedynie w sugestii metaforycznej. Ciała w tym nie ma, tylko fotografie ciała, i to w odwzorowaniu czysto mechanicznym, powierzchniowym, jak wzory tapety. Muszę sobie to kilkakrotnie powtarzać. To uspokaja, rozbraja z tyłu skradające się koszmarne konotacje. Nożyczki z ciała i inne prezentowane cielesne rzeczy Joanny Bonder nie mają ani na jotę tego wymiaru, co abażury z ludzkiej skóry dające dobre światło przy lekturze filozofów nadczłowieczej mocy.
Te niby rzeczy z ciała mogą są podręczne, są jakby ciała przedłużeniem przez stałe ich używanie. Mogą być też traktowane jak lustrzane odbicie: na żelazku odbija się fragment nagiego ciała itd. Trochę tak, jakby przywoływać zmysłowy sens zdania Protagorasa, że człowiek jest miarą wszechrzeczy, mianowicie że ludzkie ciało jest miarą wszystkich materialnych rzeczy, tak jak góra ma grzbiet i podnóże, rzeka kolano, a różne przedmioty wysuwają się na czoło. Dosłownie odczuwana powszechna antropomorfizacja. W czasach archaicznych praktykowana jako źródło poznania, dzisiaj – po zatoczeniu pełnego obrotu w spirali dziejów – antropomorfizacja przedstawia się jako koniec pewnej ery. I prace Joanny Bonder są w pewnym sensie dokumentem tego końca.
Obraz ciała projektuje się na wszystko. Nawet na gotowane w szybkowarze danie: ono nie jest przygotowywane z części ludzkiego ciała, one się w nim tylko odbijają. Gdziekolwiek człowiek nie spojrzy, napotyka siebie. W krajobrazie spotyka głównie własne konstrukcje i urządzenia, więc spotyka siebie. W codziennej praktyce życiowej epoki postindustrialnej, która została zdominowana przez dbałość o własne ciało, intymnie obcuje z sobą albo z wirtualnym, swoim własnym, wyobrażeniem.
Humanistyka bawi się wszystkimi wątkami, bo wszystko już było. Patrzy w stare obrazy i napotyka tylko siebie. W przyrodoznawstwie podobnie – już nie badamy świata, tylko naszą znajomość tych jego części, które dadzą się przewidzieć eksperymentalnie. Już nie natura sama w sobie jest terenem naszych dociekań i obserwacji, lecz natura wystawiona – jak to dawno już temu ujął Werner Heisenberg – na ludzkie zapytywanie: otrzymujemy od niej odpowiedź zależną od rodzaju pytania; i także w tym sensie człowiek tutaj spotyka samego siebie. Zjawiska dają się wyjaśnić tylko wraz z obserwującym je człowiekiem, więc nie ma już takiego miejsca, gdzie mógłby on stanąć i nie patrzeć na siebie. I nie gmerać w sobie.
Chyba żeby spojrzał na siebie jako na aspekt wielowymiarowej totalnej całości. Może wtedy mógłby nie patrzeć na siebie. I może wtedy byłoby dla niego oczywiste, że ciało nie jest materiałem do obróbki ani mechanicznej, ani technologicznej. I że jego granicą nie jest tatuowana, czy też skaryfikowana skóra, lecz granica tożsamości uczestniczącej świadomie w totalnym przepływie. Ale to już chyba w następnej epoce. Może, nie wiem.
Joanna Bonder zrobiła kilka migawek naszego Zeitgeistu, kiedy już nic nie widać, tylko mechanicznie pojmowane ciało. Chyba właśnie tak. Może. Nie wiem.

Andrzej Więckowski

 

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PhotoZona organizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.

 

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba


                                             

 

      

Kliknij aby powiększyć

Konstrukcje w przestrzeni autorstwa Remigiusza Koniecko

29.07 - 2.09.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 29 lipca 2016, godz. 17.00


Remigiusz Koniecko - urodzony w 1977 r. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi, Wydziału Komunikacji Multimedialnej Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu oraz Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Podczas studiów rozpoczął autorski cykl „Przestrzenie formalne”, który wynikał z jego zainteresowań przestrzenią egzystencjalną. W swoich fotografiach odwołuje się zarówno do formy jak i funkcji architektury, próbując stworzyć swój własny model widzenia przestrzeni. Obecnie zajmuje się fotografią od strony twórczej i dydaktycznej.

 

Wernisaż: 29 lipca 2016 r. (piątek), godz. 17:00

 

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PhotoZona organizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.

 

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba


                                             

 

      

Kliknij aby powiększyć

Wystawa „Z głową w chmurach" Justyny Filutowskiej

24.06 - 27.07.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 24 czerwca 2016, godz. 17.00

Justyna Filutowska – (ur. w 1990 r.) w Radziejowie. Ukończyła dwuletnie  policealne Studium Fotografii Praktycznej PHO – BOS, w 2011 roku zaczęła studia na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, obierając kierunek Fotografia i Multimedia. Uczestniczka wystaw zbiorowych i indywidualnych. W tym roku kończy stopień magisterski serią zdjęć "Z głową w chmurach", która w stu procentach oddaje to, co siedzi w środku jej duszy.

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PhotoZona organizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.

 

CHMURA

 

Popatrz w niebo.

Te piękne róże o świcie podbite błękitem w warstwach szaroniebieskich chmur o różnych odcieniach i rozstrzępionych kłębów rozpływających się w dalekie szmaragdy i granaty. Jeśli nie otwierasz oczu na jutrzenkę, gdyż razi cię brzask, najpiękniejszy jest dla ciebie zachód rozszalały w purpurach otwierających się za horyzont. Bluzgi złota w szkarłatach w nadmiarze dla oczu napływają od krańca do ust i ściekają do serca. Kiedy słońce w kulisach czerwieni i fioletów już zeszło pod horyzont, pozostał widz prześwietlony wewnątrz złotem, na zewnątrz szary jak cień, zanikający w zmierzchu. Skończył się właśnie spektakl uczestnictwa, w którym erupcja barw ograniczyła autonomię podziwiającego. Im bardziej on podziwiał, tym mniej istniał oddzielnie, tym bardziej tracił osobność, tracił wręcz ontologiczną rację bytu, ale euforycznie zyskiwał poczucie uczestnictwa w oszałamiającej pięknem kosmicznej całości.

Dlaczego zatem wschody i zachody są synonimem kiczu w sztuce na równi z jeleniami? Pytanie to jest równie stare, jak zasadnicze i warte rozważań, które tutaj zresztą wielowątkowo prowadzimy, ale nie liczymy na szybką i jednoznaczną odpowiedź, która z bardzo różnych powodów najczęściej jest mglista.

Zatem powiedzmy tak:

Pomiędzy niebem a ziemią jest chmura. Z chmury wyłania się postać Boga Ojca, na chmurach osiadają anioły. Wcześniej z chmury raził ziemię piorunami Dzeus we wszystkich odmianach postaciowych i fonetycznych, w każdym czasie, w każdej kulturze i każdym klimacie. Poprzez chmury padały złote pasma promieni z Oka Horusa, Ra i dzisiaj też padają z Oka Opatrzności. Jest to ciągle to samo oko: to patrzące z wieży katedry w Akwizgranie i to najbardziej wszechobecne i powszednie jak bochenek chleba, ogarniające dzisiaj nasze dążenia z piramidionu na odwrocie jednodolarówki, która jest dla wszystkich. Nawet nędzarzy nie omija, którzy przecież nie patrzą w niebo, tylko pod nogi, szukając jednodolarówki.

To dzięki chmurom boskie promienie zyskują materialny pozór i ułatwiają wyobrażenie przeszywania, przenikania. To dzięki chmurom istnieją wszystkie zorze, halo wokół Księżyca i wszystkie tęcze, bo wszystkie są nigdzie i żadnej, ani jednej, nie można podpalić: dla wszystkich są pojednaniem: To jest znak przymierza, który Ja dawam między mną i między wami, i między każdą duszą żywiącą, która jest z wami, w rodzaje wieczne – tak mówił Pan do Noego.

Chmura bijąca piorunami w ziemię, ale także, o czym mało kto wie, w niebo, o tak, w niebo także, ma przeogromną moc niszczenia. Chmurki, strzępy mgły, białe baranki potrafią przemienić się w czarne potwory kilkusetkilometrowej wielkości ziejące cyklonami, tajfunami, tornadami i huraganami, które zmiatają wszystko z powierzchni ziemi i zalewają pozostałe ruiny potopem.

Idąc we mgle, z głową w chmurach, pamiętam, w jakiej potencji się przechadzam. Wiem, że bestie zrodzone z wyobraźni i utkane z galopujących obłoków, choć wzbudzają trwogę, są tylko dziecinną igraszką wobec rzeczywistego żywiołu. I wiem także, że obraz zmienności losu zawarty w kłębiących się obłokach spowalnia, oswaja realną dynamikę dramatu, który dlatego między innymi jest realny, że zawsze ponad ludzką miarę. Widzę, że symbol jest zawsze spóźniony wobec ciosów życia, że czujnie zdumiony gwałtownością przemian, jestem jednak zawsze, zawsze nieoczekiwanie uderzany w najczulsze miejsca. I nie mam żadnych szans na obronę. Nie jestem zatem lekkomyślny i nie wpycham głowy ani w piasek, ani w chmurę.

Czyżby zatem lekkomyślnością była zwiewna zabawa w obłoki Justyny nomen omen Filutowskiej? Zastępowanie głowy lekkim obłoczkiem, przytwierdzanie huśtawki do chmurki i bujanie się z obłoczkiem na szyjce zamiast główki, wylegiwanie się na chmurce, w której zagubiła się główka, galopowanie na końskiej bujanej chmurce, sianie obłoczków z chmurki pod stópki, wyciskanie rączką chmurki w celu podlewania łączki przez dziewczynkę w niebieskim płaszczyku. Nie można pracom Filutowskiej odmówić tego rodzaju dziewczęcego wdzięku. Ale jest w nich też więcej niż tylko dziewczęca, wdzięczna zabawa.

Przede wszystkim zaskakujące przy bliższym spojrzeniu mistrzostwo w zatapianiu ciała w obłok, nieoczekiwany brak granicy między ciałem a mgłą. Na tle niby-dziewczęcego pokoiku, podświadomie przywoływanego jako podstawa oglądu, zaskoczenie działa jak nagłe i rozszerzone spostrzeżenie. Spostrzeżenie, że ten dziewczęcy pokoik z chmurkami ma jednak wymiar kosmologiczny i metafora chmurki zamiast głowy zaczyna działać w wymiarach atmosfery ziemskiej jako totalności, w której każda chmurka niby jest osobna, ale cóż to znaczy osobność wobec obłoczków pędzących i zmieniających się w mgnieniu oka, łączących się w większe chmury, lub znikających, przeradzających się w piętrowe chmury burzowe, cyklony, trąby powietrzne etc., co kto chce. Głowa odgraniczona ego, zabetonowana w urojonej osobności okcydentalnego myślenia, rozcieńczona w obłoku, zanurzona w totalności atmosfery, głowa w wielkiej głowie meteorologicznej będącej dynamiką samą, obrazem dynamiki wszechświata… Zapędziłem się, ten wszechświat jest czernią z kłębkiem świata-dziewczęcego pokoiku.

Ta czerń kosmiczna otaczająca krąg barw w powietrzu jak w bańce mydlanej, ten strzępek rzeczywistości zawieszony w czarnej pustce jest groźny jak balans nad przepaścią i jednocześnie bezpieczny. Zrytualizowany, udomowiony niebieskim płaszczykiem, huśtawką, jazdą konną, wyobraźniowym produkowaniem kształtów... jest spokojny jak ogródeczek z elementarza. Ale jego ustalony i bezpieczny porządek jest równie pewny jak haki mocujące huśtawkę wbite w obłoczek. A czymże są aksjomaty, fundamenty ludzkiego myślenia, na czym są zawieszone, nie na hakach wbitych w próżnię?

Justyna Filutowska tak oto zaprowadziła nas w nieoczekiwane rejony. Nie podejrzewalibyśmy Justyny o to, że nas tutaj prosto w próżnię przywiedzie i zawiesi nas na strzępku świata. Ta dziewczynka.

 

 

Andrzej Więckowski

 

 

 

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba

 

 

Kliknij aby powiększyć

Moje sto tysięcy metrów kwadratowych

20.05 - 23.06.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 20 maja 2016, godz. 17.00

 

Grzegorz Budek(ur. 1982) -- absolwent Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu na kierunku Fotografia i Multimedia oraz Sztuka Mediów. Uczestnik wystaw zbiorowych i indywidualnych w kraju i za granicą. Zajmuje się fotografią dokumentalną. Obecnie pracuje jako edytor graficzny w dużym wydawnictwie.

 

Wernisaż: 20 maja 2016 r. (piątek), godz. 17:00

 

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PhotoZona organizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.

 

Fruwające blokowisko

 

Uczynić blokowisko częścią sklepienia niebieskiego wydaje się zadaniem niewykonalnym, trzeba byłoby bowiem albo z betonu zrobić powietrze (czas to potrafi), albo z powietrza uczynić beton. Możliwy byłby też kompromis betonowego powietrza, wietrznego betonu. W epoce, gdy budowano z płyt blokowiska, powietrze wykazywało nieraz tendencję do występowania w stanie ciała stałego, ale nawet wtedy nie było betonowe, choć niewiele brakowało. Z kolei beton, wskutek wyparowywania cementu (w tamtej epoce było to nad wyraz częste zjawisko atmosferyczne) miał strukturę bardzo porowatą, a zatem wietrzną, ale się nie unosił. Blokowiska również, mimo że przez szpary w płytach i oknach wiatr hulał i firankami powiewał aż się wokół głowy owijały jak bandaże. Gdy się wychodziło z blokowiska zawsze, ja tak pamiętam, wiał wicher i wstępowało się w błoto.

Grzegorz Budek przedstawia blokowiska zanurzone w dynamicznym żywiole powietrza, z nim wymieszane i razem z tym żywiołem stanowiące jedność. Albo inaczej: zdjęcia Budka mają strukturę prezbiterium, w którym blokowisko jest ołtarzem, a skotłowane, postrzępione, wstępujące chmury są jak łuki gotyckiej katedry zwieńczone zwornikowym kamieniem perspektywy, nieskończonością. I skoro już w niej, w katedrze, jesteśmy, to wiemy, że przy ołtarzu odbywa się liturgia eucharystyczna i gdzieś w centralnym jego miejscu znajduje się tabernakulum, czyli mieszkanie Grzegorza Budka. W nim zaś Najświętszy Sakrament dzieciństwa i młodości Autora. Gdzieś obok są pewnie stalle dla duchowieństwa, czyli rodziców, i ławki dla służby liturgicznej, kleryków i ministrantów, czyli rodziny, znajomych sąsiadów, nauczycieli i kolegów, oraz kredencja na naczynia i dary ofiarne do celebracji. Jest rzeczą jasną, że, jak to Budek nazwał, „moje sto tysięcy metrów kwadratowych” to teren świątyni i ogrodu rajskiego.

Perwersja estetyczna miłości do wielkiej płyty i wynikająca z tego adoracja sugerująca natężenie religijne mogą wydawać się grzeszne. Nie ma bowiem nic gorszego w architekturze niż potworne bloki z wielkiej płyty, koszmarnie wykonane, ze swoją ideą przewodnią zlikwidowania indywidualności ludzkiej, prawa do osobności i prywatności. Te rodzinne cele więzienne znajdowały się w obozie i otoczone były Murem Berlińskim, który był jednym z pierwowzorów monumentów wielkopłytowych. Mur Berliński nie tylko wysokością, drutami kolczastymi, betonowymi zaporami, pasami śmierci, automatami samostrzelającymi i tysiącami patrolujących żołnierzy otaczał blokowisko realnego socjalizmu. Mur Berliński najwyżej wznosił się w ludzkich głowach. Kiedy był strachem, donosem, inwigilacją, powszechną indoktrynacją. A zatem potworność blokowiska, to nie tylko koszmar architektoniczny, to przede wszystkim koszmar ludzkich umysłów, który w czystej postaci oglądać można w Korei Północnej. Nasz polski wesoły barak, jak zwykliśmy PRL nazywać, nie jest potworności blokowiska usprawiedliwieniem.

A zatem co z grzechem miłości do wielkiej płyty, który popełnia niejaki Budek? Orzekam niniejszym, że jest niewinny.  Jest niewinny, bo został narodzony w wielkiej płycie, w blokowisku. Został rzucony w świat bez jakiejkolwiek możliwości wyboru okolicy i czasu. Został wrzucony w blokowisko, w którym spędził dzieciństwo i młodość, bo to była jedyna możliwość jego życia. Nie można go za to karać. To nie potworność blokowiska jest przedmiotem jego adoracji, to jego życie w blokowisku jest przedmiotem adoracji. To nie obrzydliwość wielkiej płyty, ani piekielni strażnicy rodzinnej celi stanowili o tym, że stała się ona tabernakulum, a blokowisko katedrą w kosmosie. To jego przenajświętsze dzieciństwo, to jego święta młodość o tym stanowiły. Duch stanowił życie wbrew ohydzie materii. A skąd mieszkaniec raju miał o tej ohydzie wiedzieć, skoro jeszcze ma przed sobą i grzech pierworodny i późniejsze: lekkie, ciężkie i śmiertelne.

Każdy ma swój perwersyjny raj, w każdym pokoleniu. Rajskim Ogrodem mojego dzieciństwa były ruiny.

Gdy się wchodziło na szczyt góry na mojej ulicy, wspinając się po ceglanym piargu obok przepaścistych ścian z kołyszącymi się na wietrze schodami i mijając piętra różnych tapet, można było zobaczyć zgliszcza całego miasta. Unosiło się gotyckimi wieżami i zapadało bujną, rozlewającą się po ruinach trawą. Pagórkowaty krajobraz zwałów gruzu, z których jak turnie wystawały samotne ściany zburzonych domów, był fascynującym terenem codziennych ekspedycji. Każdego dnia otwierała się przede mną nowa terra incognita murów porastających dżunglą, w której roiło się od skarbów, pozłacanych tajemnicą fantastycznych przedmiotów, inkrustowanych zagadkowymi inskrypcjami, które rozbłyskiwały upartym niezrozumieniem. Zanurzałem się w badaniach archeologicznych, nurkowałem w piwnice, labirynty lochów i wypływałem na powierzchnię ze skorupami porcelany i fajansu, monetami, klaserami znaczków, strzępami książek, pordzewiałymi sztućcami, roztrzaskaną maszyną do szycia, rozszarpanym gramofonem. Nieprzebrane były te skarby i niebezpieczne było ich poszukiwanie w interiorze umarłego miasta. Nieraz wybuchały urywając ręce i nogi, zabijały. Stada rozpasanych rzezimieszków, łotrów, bandytów nie czyniły jeszcze w tamtych czasach dzieciom krzywdy.

Przerywałem badania archeologiczne z żalem, gdy zapadał zmrok i przez dziury okien przeświecała już oślepiająca purpura, która na porośniętych lebiodą, pokrzywą i łopianem atramentowych wzgórzach ruin rozniecała wieczorne pożary zachodzącego słońca. Zawsze pachniało rumiankiem i butwiejącą ziemią, starą spalenizną i bzem, który wśród wielu drzew, krzaków i traw porastających umarłe miasto uderzał w nozdrza najmocniej.

Miasto to było ― powtarzam to nie tylko teraz, powtarzam to zawsze ― miejscem dzikiej, nieokiełznanej roślinności wybiegającej między potrzaskane płyty chodników i wspinającej się błyskawicznie mchem, powojem i bluszczem po uskokach chybotliwych murów, by wreszcie w pordzewiałych rynnach i na dachach wystrzelić bryzgiem małej brzózki, jarzębiny czy klonu. Klucząc w tej zieleni otulającej zwały cegieł, wśród wyszarpniętych spod bruku rur i sterczących w górę pogiętych szyn przebiegałem kanionami ulic. Zawsze była już noc, gdy wracałem do domu, i zawsze słowiki szalały rozjuszone gwiazdami.

 

Andrzej Więckowski

 

Galeria sztuki Ośrodka Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucji Samorządu Województwa Dolnośląskiego pn.: PHOTO ZONA.

 

 

 

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba


Organizator:
Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego

 

 

Patronat medialny nad Galerią PhotoZona objęło Pismo Artystyczne Format, made-in-photo.com, Tuwroclaw.com,

Kulturaonline.pl, Quart Kwartalnik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, Portal Kulturaisztuka.pl.

Kliknij aby powiększyć

„Skaza” Agaty Very Schiller

22.04 - 19.05.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 22 kwietnia 2016, godz. 17.00

Agata Vera Schiller (ur. 1980) Absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu oraz Krakowie. Obecnie pisze prace doktorską na Wydziale Sztuki Mediów Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Uczestniczka wystaw fotograficznych indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą. W 2014 roku wydała swój autorski album Skaza. Po kilku latach spędzonych w Szkocji i Chinach, wróciła do Warszawy, gdzie mieszka i prowadzi pracownię fotograficzną. Z zamiłowania portrecistka, zawodowo zajmuje się fotografią wnętrz i lifestylową .

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba

 

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PHOTO ZONA zorganizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.


Jakby

Nie tak, tylko jakby. Nie jestem pewien, jak jest, więc wyrażam przypuszczenie, hipotezę, i mówię, że coś jest jakby: nie zobaczył tej lecącej piłki, jakby go coś oślepiło. Ale nie tylko wtedy używam jakby. W innym przypadku wiem, jak jest, ale nie mam na to określenia, więc szukam i znajduję zbliżające porównanie: uderzał, jakby głaskał. Na przykład. Albo: biegł, jakby miał skrzydła. W gruncie rzeczy oba przypadki różnią się tylko wątpliwym stopniem pewności obserwatora. Nie zobaczył, uderzał, biegł – w podanych przykładach budzą wprawdzie wątpliwości, inaczej bowiem nie szukalibyśmy porównań, ale nie gubią swojej tożsamości. Chodzi nam tylko o dokładniejsze określenie niezobaczenia, uderzania, biegu.

Może być jednak tak, że nie jesteśmy pewni także podstawy porównania. A zatem nie ma co porównywać – mógłby ktoś inteligentnie skwitować taką sytuację. Racja. Nie można przecież porównywać czegoś niewiadomego z czymś innym: ten facet, którego nigdy nie widziałem i o którym nic nie słyszałem, jest nawet jakby wyższy i bardziej uroczy od Brada Pitta. Takie zdanie z logicznego punktu widzenia nie ma oczywiście sensu, ale kobiety zdania tego typu wypowiadają często. Nie trzymają się one logiki, ale cóż to za logika? Jest to przecież tylko zwykła logika zdrowego rozsądku, rozstrzygająca jedynie najprostsze zdarzenia. Skądinąd wiemy, że nawet zdrowy rozsądek (zwany inaczej od dawna chłopskim rozumem) na co dzień nie trzyma się takiej zdroworozsądkowej logiki. Na marginesie zauważając, nie trzyma się żadnej logiki, ale jest to inny temat o kompletnym wariactwie zdrowego rozsądku, który niestety tutaj na razie nie będzie rozważany.

 Cóż tedy mówić o rozsądku inteligenta, fizyka, albo - nie przymierzając – artysty. Obaj - i fizyk, i artysta - nie są współcześnie niczego pewni. I jest to sytuacja nie tylko rozsądna, ale także nad wyraz permanentna. Fizyk swoją niepewność potrafi precyzyjnie określić formułą matematyczną, co wprawdzie absolutnie nie przydaje mu pewności na temat świata, ale pozostawia mu ochłap pewności rachunku. Artysta natomiast musi się męczyć o suchym pysku braku sensu od niepewności świata po niepewność formy. I tak już – żeby oddać ducha naszego dnia powszedniego - at mortem defecatum. Artysta już nie mówi jakby, tylko jakby jakby. Taki jakby świat, w takiej jakby formie. Taki jakiś jakby człowiek, który tak jakby mówi i do jakby wszystkiego dodaje jakby. Jakby niczego nie był jakby pewien. Nawet niepewności. I przecież nie jest to parodia, tylko rzeczywisty język rozmów o kulturze i sztuce.

Kiedyś sztuka odsyłała nas do wyższych sensów ponad stratosferą metafory. Szybowaliśmy aż do czerni nieba, bez powietrza. Opadaliśmy bez tchu wyczerpani bezmiarem. Rozum nie ogarniał  niedosiężnych horyzontów, ale je pewnie przeczuwał. Twardo stąpał po obłokach zmiennych nastrojów, nieomylnie znajdował orlą perć interpretacji na ostrej grani wysokich dzieł. Dzisiaj nie wiadomo czy ktoś idzie i nie wiadomo, gdzie. Jakby ktoś jakby idzie jakby nie wiadomo dokąd.

Nie zawsze należy się od tej sytuacji jakby jakby odwracać z niesmakiem. Zapewniam Was, że gotów jestem w każdej chwili wyruszyć w podróż niekończącej się interpretacji bez konieczności uchwycenia sensu. Bez jego pojmowanego unieruchomienia. Przeciwnie: marzę  o  zanurzeniu się w sensie upływającym, który nie da się zatrzymać, bo jest zawsze in statu nascendi i tylko tak i nigdy inaczej.

Zapewniam Was, że w każdej chwili gotów jestem popaść w  awanturniczość anarchii, gdyż tego płynącego sensu nie da się nawet zaczepić żadnym bosakiem pozytywnego poznania rozumowego, bo już choćby język, w którym Rozum poddany jest strukturze językowej np. czasów, trybów itd., dopisuje się do niego „błędem” zatrzymania właśnie – nie mówiąc już o szerszych strukturach zamrażających, jak koncepcje, teorie, czy kultury.

Zapewniam Was, że gotów jestem jak pirat odrzucić bez wahania przymus zawijania do portu interpretacyjnego i wyładowywania frachtu sensu „uobecnionego”, wydobytego, czy zdobytego w trakcie interpretacyjnej podróży. Interesuje mnie bardziej, awanturnika, sens utracony, trwoniony bez racji, bo powzięte racje stawiają tamę przepływowi; interesuje mnie, utracjusza, sens trwoniony, ale niekoniecznie lekkomyślnie, poza cłami portowymi ustalonej komunikacji, przy całkowitym odrzuceniu pewności wielkich armatorów semiologii, sens trwoniony samotnie w czystym i bezmiernym oceanie nieskończonego, rozkołysanego pływu. Gdzie wszystko jest realne, bo wyzwolone z ustaleń i właśnie jakby.

No i dotarliśmy do tańca. Bo tu się jakby na tych zdjęciach sugeruje taniec nie tylko odniesieniami do Degasa, jakby sugeruje się ruch w jego jakby rozważaniu: bo ruch musi być właśnie dobrze rozważony. Taniec powinien być rozważany w jego nieważkości.  W tej jego niepewności, czy jest lotem, czy upadaniem. Bo to jest właśnie w tańcu nieokreślone, w tej strefie jakby. To właśnie w tańcu podziwiamy, że niedźwiedziowatą ociężałość materii, jej słodką bezwładność, o której przecież dobrze wiemy i ani na chwilę o niej lubieżnie nie zapominamy, zamienia w lot, nawet wtedy, gdy lot jest upadaniem, upadkiem. Jakby lot, jakby upadanie, czyli taniec.

O tańcu zawsze się tak właśnie mówiło: że taniec jest piękny, gdy umysł traci swą zdolność kontroli, że nie można o tańcu myśleć, taniec trzeba tańczyć, że taniec jest jak kwiat piękny bez celu, że swoje szczyty osiąga jako taniec w ciemnościach. Nietzsche chciał wierzyć tylko w takiego boga, który potrafi tańczyć. Średniowieczni mnisi widywali jak gromady aniołów tańczyły na końcu szpilki. Oczywiście wszyscy zawsze widzieli, że taniec jest sposobem unoszenia się w przestrzeni, odkrywania nowych wymiarów bez utraty kontaktu z własnym ciałem, podejrzewali także, że podczas tańca świat duchowy i realny współistnieją bez konfliktów, bo oto, popatrzcie,  tancerze klasyczni stają przecież na czubkach palców, żeby równocześnie dotykać ziemi i sięgać nieba. Czyli jakby i na ziemi i w niebie. Taniec jest jakby w wyjątkowy sposób. Jego ontologiczna mglistość jest szczególnie wyraźna.

Taniec jest sztuką, ponieważ ma zasady, a jednocześnie jego konstytutywną cechą jest brak świadomości. Jak to próbował wyjaśnić Heinrich von Kleist najpiękniej tańczyć potrafi marionetka,  a człowiek jest w porównaniu z nią wysoce nieporadny. Gracja ruchów marionetki bierze się stąd, że podlegają one woli i świadomości człowieka, a on wskrzesza je do pozornego życia tylko w imię własnych potrzeb, więc piękno ich tańca polega na nieświadomości własnego istnienia. Ta nieświadomość jest jego źródłem.

Baletmistrz z Kleista doszedł do przekonania, że z marionetek można usunąć i to ostatnie rozdarcie ducha w postaci lalkarza, a także to że ich taniec można odegrać z wielką korzyścią dla piękna całkowicie w krainie mechanicznych sił za pomocą korby. Jeżeli przypomnimy sobie, że Freud uczynił z cech automatu w człowieku podstawowy element estetyki negatywnej, jeżeli też pamiętamy, że Edward Craig uważał, iż lalka jest symbolem bóstwa w człowieku, i – co za tym idzie – aktor jest kopią lalki, a nie odwrotnie… to mamy się nad czym zastanowić. Patrząc jakby na te zdjęcia jakby sugerujące taniec. Taniec jako ruch jakby pomiędzy ziemią a niebem.

Andrzej Więckowski

 

Organizator:
Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego

 

Patronat medialny nad Galerią PHOTO ZONA objęło Pismo Artystyczne Format, made-in-photo.com, Tuwroclaw.com,

Kulturaonline.pl, Quart Kwartalnik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego.

       

Kliknij aby powiększyć

Cykl „Do przytulenia" autorstwa Marii Downarowicz

1 - 20.04.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 1 kwietnia 2016, godz. 17.00

 

Maria Magdalena Downarowicz – utalentowana dziewczyna z Borka (Wrocław). Po ukończeniu w liceum klasy o profilu kulturoznawczym we Wrocławiu wyjechała do Anglii, gdzie ukończyła studia na kierunku Fotografia Mody na University of the Arts London. Jej prace były wystawione w 2010 w Richard Young Gallery w Londynie a także publikowane na łamach takich magazynów jak Dazed And Confused, ID Magazine, Guardian, Cooltura. W tym czasie pracowała przy różnych projektach video i sesjach fotograficznych (np. London Fashion Weeek), a także jako Asystentka fotografa Marca Lebona. Po powrocie do Polski podjęła studia w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu, kierunek  Fotografia i Multimedia. W tym czasie urodziła dwie córeczki, a macierzyństwo stało się inspiracją do stworzenia pracy dyplomowej o tytule Do Przytulenia (promotorzy dyplomu: prof. Andrzej P. Bator i prof. Wiesław Gołuch). Praca uzyskała ocenę wzorową i została wyróżniona  udziałem w wystawie MY2015 w Galerii Awangarda we Wrocławiu. Obecnie Maria prowadzi galerię Coffeeshop Turkawka. 

 

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. Galeria PHOTO ZONA zorganizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.

 

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba

 

Ucieczka z fotografii w kobierzec


O tak! To jest ten punkt podparcia. Archimedes go szukał, by poruszyć bryłę Ziemi. Nie znalazł, bo jako matematyk nie mógł wziąć pod uwagę uczucia, wielkości aktywnej w świecie fizycznym, ale fizycznie niemierzalnej, jako opoki mechanicznych eksperymentów o kosmicznym wymiarze. Ale przecież. Ale przecież gdyby los dziecka od tego zależał, to na macierzyństwie można by oprzeć dźwignię, która bez wahania podniosłaby Ziemię. O tak! Bez wahania.

Na szczęście jednak nie musimy tego czynić, bo los wszystkich dzieci – i wiedzą o tym wszystkie matki – zależy od tego, by Ziemia spoczywała w swych orbitalnych wirach niewzruszona. Pędząc w czarnej pustce po falach, jak to się staromodnie mówiło, eteru, powinna być stateczna na swym grawitacyjnym łożu. A więc jest stateczna. Chociaż mitologie notują katastrofy, to wstrząsy, a nawet pożary nieboskłonu, nie są w stanie zdeprawować ziemskiej drogi. Pewna jest w tym wirowaniu po elipsie. I jest w tym tańcu świetlista. O tak!

Fotografie z orbity okołoziemskiej niewiele mówią o tej świetlistości. Jeżeli sami z jakiegoś powodu nie patrzyliście jeszcze na Ziemię z oddali, na przykład z Księżyca, to nie zobaczycie tego błękitu na fotografii. Tak, jest wprawdzie na fotografii piękno, które was porusza, ale to jest jedynie niewielki ułamek tego błękitu, który możesz ujrzeć tylko wtedy, gdy tam jesteś i widzisz stamtąd błękitną planetę.

Ten błękit jest uczuciem tego, kto bierze ją jak hostię w ręce, taką małą, wirującą. I tego żadna paleta barw nie odda, bo ten kolor ma tylko istnienie w uczestnictwie. Więc dlaczego szukasz go na fotografii? Na niej nie ma tego błękitu i być nie może. Ten kolor jest bowiem kolorem współistnienia, więc nie można go ujrzeć w żadnym technicolorze.

Powiem wam jednak w tajemnicy, gdzie tę świetlistość można by zobaczyć, gdybyście z jakiegoś powodu nie byli jeszcze na Księżycu i sami nie patrzyli na Ziemię z oddali. Powiem wam, choć trudno w to uwierzyć, bo nie wszystkie przecież mają niebieskie oczy, ale kolor oczu nie jest istotny, chodzi o blask. Trudno w to uwierzyć także dlatego, bo tak brutalnie ociera się to o banał i trzeba subtelnego umysłu, żeby odrzucając to, co wydaje się trywialne, żeby pod miliardy razy odgrywanym misterium zobaczyć tę świetlistość, o której tu mówimy, w oczach szczęśliwej matki. Tak, w nich możesz ujrzeć światło Ziemi.

W oczach matki zawsze zachwyconej cudem narodzin. Matki uwięzionej w zachwycie. Matki, która chciałaby, żeby jej zachwyt podzielali także inni: czyż nie jest piękne moje dziecko? – wołają wszystkie matki na całym świecie. Widzicie to, co ja widzę? – dopytują się, trochę jednak niepewne.

Zachwyt nad pięknem dziecka przepełnia je tak bardzo, że na chwilę zapominają o swoich obowiązkach i poszukują nie tylko podziwu u innych, ale nawet starają się uwiecznić to, co je zachwyca. Starają się uwiecznić swój zachwyt. I co? Najczęściej robią zdjęcia swoim dzieciom.

Och, zdjęcia dzieci pokazywane wszystkim naokoło z natarczywym i nieznoszącym sprzeciwu żądaniem potwierdzenia, że tak, że jest piękne dziecko, najpiękniejsze. Wszyscy więc potwierdzają, a jeśli czynią to niewyraźnie, nieśmiało, ironicznie czy wręcz ze skrywanym obrzydzeniem, przymuszani są kuksańcami do entuzjazmu. Jakie piękne! - wołają z obłudnym szyderstwem.

Fakt, że na zdjęciach są jakieś bachory, jest na ogół dla matek zakryty, ponieważ trwa w nich pamięć tamtej chwili zachwycenia, które zmusiło je do zrobienia fotografii. Ale na fotografiach tego nie ma. Nawet jeśli dziecko jest piękne, co się przecież zdarza, nawet jeśli dziecko uchwycone jest w wyjątkowo uroczej pozie, co się także zdarza, i nawet jeśli fotografia jest rzemieślniczo czy wręcz artystycznie znakomita – to przecież nadal na fotografii tego nie ma. Zachwycenia.

Zachwycenia nie ma na zdjęciu. Zostało z niego zdjęte. Nawet przez mgnienie oka nie było go w obiektywie kamery. Aparaty fotograficzne nie mają na wyposażeniu subiektywów. Nie można zatem sfotografować więzi matki z dzieckiem, a ona jest substancją zachwytu. Nie chodzi o urodę, chodzi o niewidoczną dla obiektywu więź. W podobny sposób najpiękniejsze nawet fotografie Ziemi nie mówią nic o jej błękicie, bo jest on kolorem współistnienia i nie można go żadnym kunsztem wybrać z palety.

No dobrze, widzę, że się upieracie i bronicie tezy, że przecież możliwe, bo przecież są takie, że przecież możliwe są fotografie matki z dzieckiem, na których widać zachwyt. Ale ileż go widać? Ledwie rąbek. A gdzie jest na tej znakomitej hipotetycznej fotografii beztroska ufność dziecka, które porusza się wprawdzie niezdarnie, ale porusza się w świecie, w całym świecie i w całym świecie, w kolebce kosmosu, pod Drogą Mleczną matczynej piersi zasypia? Na tej świetnej fotografii tego nie ma. Matka może tego wszystkiego nie wiedzieć, ale ona jest całym światem i jest jako cały świat między galaktyki uniesiona. Czy to nie zachwycające? Matki mają ten wspaniały przywilej bycia całym światem, światłem. Tego nie ma na fotografii.

Maria Downarowicz, matka dwóch córek, prześlicznych; artysta fotografik. Kto mógłby boleśniej zderzyć się z deficytem fotografii, z jej negatywnością, z negatywnością obiektywu? Maturalny dramat każdego od tego momentu dojrzałego artysty zaczyna się od uświadomienia sobie bezwzględnej niewystarczalności uprawianej sztuki. Rozpacz z powodu tego fundamentalnego deficytu często u najzdolniejszych powoduje ciężką depresję. Ale Downarowicz nie ma czasu na hamletyzowanie, jest matką. Jej niespełniona fotograficznie potrzeba uwiecznienia zachwytu bycia matką nie zwiędła w stwierdzeniu, że nie można, że się nie da.

Jajo silnej ekspresji musi być zniesione. Więc przyparta potrzebą egzaltacji wybiegła Maria po prostu z błędnego koła fotografii w kołowrotek przędzenia, w szwactwo. Uwiecznia swój zachwyt w tworzeniu kobierca z niezliczonej ilości różnych kawałków tkanin. Są w tym kobiercu, w tej łacierzynie, wszystkie wzory, wszystkie barwy, wszystkie sploty, wszystkie materie, przede wszystkim zaś fotografie śpiących dzieci wydrukowane na tkaninie. Ten kobierzec może być-jest łąką dla dzieci albo nieboskłonem, gdy są nim przykryte. Po prostu światem. Dzieci są w nim obecne w dwóch planach, w sztucznym planie nieustającego dokumentowania, uwieczniania zachwytu, bo są wpisane, wdrukowane w kobierzec będący w nieustannym i wielorakim użyciu, i w planie na wpół rzeczywistym, gdy kobierzec jest światem-scenografią dla rzeczywistych dzieci. Oba plany się przenikają i nawzajem reflektują.

Praca nad kobiercem była ogromna. Drobiazgowa w uciążliwym i niezmordowanym jednocześnie dążeniu do całości. Wykonywana była w perspektywie wieczności, co podkreśla udział w tych pracach nad kobiercem matki autorki. Nieobecność babki, prababki, praprababki itd. w tym dziele była całkowicie przypadkowa i usprawiedliwiona śmiercią większości z nich. Ważna jest perspektywa pokoleń matek, które tkają kobierzec dla swych dzieci i w tym tkaniu nie ustają. Nie ustają matki w zachwycie i uniesieniu, te prządki, mojry, pracowicie tkające losy dziecięcia. Nie ustają.

 

Andrzej Więckowski


 

Organizator:
Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego

 

Patronat medialny nad Galerią PHOTO ZONA objęło Pismo Artystyczne Format, made-in-photo.com, Tuwroclaw.com,

Kulturaonline.pl, Quart Kwartalnik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego.

       

Kliknij aby powiększyć

Wystawa „Poradnik dobrego wyglądu" Małgorzaty Amarowicz

26.02 - 30.03.2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 26 lutego 2016, godz. 17.00

Małgorzata Amarowicz – urodzona w 1989 roku, studentka studiów stacjonarnych II stopnia Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu na Wydziale Grafiki i Sztuki Mediów (specjalizacja: fotografia). Jest absolwentką Wydziału Ceramiki i Szkła, kierunku Wzornictwo i Projektowanie Szkła, na którym uzyskała dyplom licencjacki pod kierunkiem prof. nadzw. Barbary Zworskiej-Raziuk i prof. Kazimierza Pawlaka.

Swoją działalność artystyczną z zakresu sztuk wizualnych skupia głównie wokół wideo-instalacji i fotoobiektów.

 

Kolejna wystawa galerii to cykl Poradnik dobrego wyglądu autorstwa Małgorzaty Amarowicz.

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba

 

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. W roku 2016 Galeria PHOTO ZONA zorganizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.

 

Jak sobie radzić z poradnikiem

 

Nie jest możliwe określić, który przemysł jest potężniejszy: zbrojeniowy czy urody. Z całą pewnością jednak przemysł urody jest bardziej bezwzględny. Pacyfiści potrafią do pewnego stopnia ograniczyć wyścig zbrojeń, a szpiedzy dbają o wyrównanie poziomów technologicznych. Zaciekłość w dążeniu do urody jest natomiast nieustająca i obejmuje wszystkie dziedziny życia.

Okrutny nakaz dążenia do piękna jest fundamentalny. Teoria ewolucji umieszcza go na poziomie naturalnego doboru. Mówimy: dobór, a przecież jego istotą jest bezwzględna eliminacja. Zapominamy, że triumf wyboru jest tragizmem odrzucenia. Z tego właśnie powodu uroda, główna broń naturalnego doboru, jest orężem totalnym – zdobywa i niszczy wybierając-pomijając, a strategia ta dotyczy sprawy najbardziej zasadniczej: uczestnictwa w gatunku. Mamy do czynienia wedle nauki z zasadą tkwiącą w naturze. Teoria ortogenezy zakłada, że organizmy żywe mają wewnętrzny pęd ku rozwojowi do coraz doskonalszych, czyli coraz bardziej urodziwych form. Jest wiele powodów, by podejrzewać, że zasada ta jest bardziej powszechna i obejmuje nie tylko organizmy żywe. Omnia natura aspirat ad formositas. Co po polsku nie da się precyzyjnie powiedzieć bez etymologicznych rozważań, że cała natura dąży do piękna. Cała natura formuje się w pięknie.

Jeśli zatem w ten sposób to się odbywa, to znaczy, że się samo dzieje, bez naszej przyczyny, i można by się tym nie zajmować. No, ale była-jest Ewa, wąż… i dalej się to już potoczyło z wiadomym skutkiem. Na strategię natury Ewa nałożyła swoją. Opakowała naturę, nie tylko by ją przechytrzyć, oszukać. Naturalna, w fizjologii zanurzona uroda wzbudza pożądanie krótkotrwałe, a potem wręcz niesmak. Więc kostiumy kultury mają służyć stabilizacji bodźca, ukryciu fizjologii w strategii zwanej uczuciem, aby naturalne pożądanie przemienić w rytualną skłonność, gdzie zwyczaj łagodzi, ale też wydłuża spontaniczność.

Męskie strategie w patriarchalnym społeczeństwie poszły w kierunku kalokagatii, czyli idei jedności dobra i piękna. Dzisiaj to pojęcie zapomniane, a jeśli nie, to fałszywie rozumiane. Dobro i piękno – związane w jedność – nie były cnotami abstrakcyjnymi, lecz warunkiem uzyskania obywatelstwa, czyli tego w nas indywidualnych, co powinno było być budulcem państwowości.

Kalos kagathos – piękny i dobry – było zatem domeną polis, dosłownie „miejsca warownego”. Państwo zbudowane z jedności piękna i dobra, z materiału zaczerpniętego z wieczności, to idea zaiste monumentalna.

Wróćmy jednak do Ewy współczesnej poddanej przemysłowemu terrorowi polepszania urody. Nie jest w tym przypadku istotne, że terror to szalbierski. Nie jest ważne, że wszystko tu jest pomylone, że uroda ciała poddanego obróbce mechaniczno-chemiczno-elektronicznej, ciała-towaru z reklamy, urąga poczuciu przyzwoitości. Nie jest ważne, że reklama już od dawna nie reklamuje produktów dla ich wartości użytkowej. Ważne natomiast jest, że reklama wykreowała konsumpcję jako najpiękniejszy styl życia. To się udało. Reklama osiągnęła wszystko.

Konsumując będziemy piękni, młodzi, szczęśliwi, atrakcyjni, seksowni, bogaci (w ostateczności wzbogacą nas kredyty), żyć będziemy w najpiękniejszych miejscach na ziemi z najpiękniejszymi kobietami i mężczyznami, słońce będzie świecić zawsze, a my nie będziemy wiedzieli, co to stres, zobowiązania, terminy, wysiłek, daremny trud. Taki świat jest naszym celem. Ale jak się w nim znaleźć? Konsumując – to przecież jasne.

I tu jest pułapka, bo konsumując tylko trochę, tylko trochę jestem w tym świecie. Jeśli kupiłem szampon, to jestem w tym świecie cząstką siebie, mianowicie włosami i tylko tak długo, jak długo będą świeże po myciu. Jeśli oszczędzając przez długi czas kupię sobie opla, to wprawdzie dojadę do pracy i na urlop, ale będzie to praca ciężka i źle opłacana, a urlop na polu namiotowym nad Bałtykiem. Zmęczony oszczędzaniem na opla nie będę miał zapału do życia. Opel bardzo też ogranicza grupę kobiet spośród których mogę wybierać oraz ich urodę także. Kobiety posiadaczy ferrari wyglądają inaczej. I wie to już każde dziecko, domagając się od rodziców przedmiotów markowych, bo tylko one chronią przed wykluczeniem.

Nieoczekiwanie zgubiliśmy Ewę i sami znaleźliśmy się w narracji jako bohaterowie. Mało tego, wciągnęliśmy dzieci, których posiadanie nie mieści się w upragnionym pogodnym hedonizmie reklamy, gdzie seks jest wartością autonomiczną konsumpcji i całkowicie nie łączy się już z prokreacją. Dzieci nie pojawiają się w wyniku seksu, lecz w wyniku roszczenia markowych przedmiotów. I tylko jako takie.

Powróćmy zatem do współczesnej Ewy. Żeby wydostać się z rzeczywistości zwykłej, niższej, do świata reklamy, który – jak to powoli zaczynamy rozumieć – obowiązuje także tych, którzy świadomi są jego kompletnego zidiocenia, trzeba skorzystać z zabiegów magicznych. Małgorzata Amarowicz umieszcza się zatem w zaaranżowanej na kształt ekranu telewizyjnego przestrzeni. Markuje w ten sposób swoje zwielokrotnienie. Jako liczba pojedyncza bowiem wiedzie się szare życie w rzeczywistości, żeby się natomiast z niej wyrwać, trzeba wystąpić w liczbie mnogiej. Tylko multiplikacja zapewnia istnienie w wyższym świecie konsumpcji. Tam, im bardziej twarz powielona, tym bardziej rzeczywista. I nie tylko rzeczywista, ale też bardziej obowiązująca jako wzorzec. Twarz powielona w nieskończoność staje się nieskończenie piękna.

Nie można wszelako zapomnieć, że powielanie ma swoją procedurę, bo inaczej nie zadziała jego magia. Telewizja na przykład atomizuje twarz na piksele. Dopiero z tych pikseli powstaje obraz. Im więcej pikseli, tym obraz piękniejszy. Szkło w instalacji Amarowicz sugeruje raczej ekran z paskami kineskopu, ale zasada jest zachowana: najpierw atomizacja, potem obraz. Najpierw anihilacja z rzeczywistości, a potem pod postacią cząsteczkowej chmury transmisja przez ucho igielne kreacji, czyli przenosiny wielbłąda rzeczywistości do raju reklamy pod postacią wzoru piękna. Dzięki pomnożeniu pustki w nieskończoność oczywiście.

W głównej części instalacji autorka uprawia gry magiczne, dzięki którym urywa się represjom poradnika dobrej urody, bo sama bawi się w poradnik i represjonuje innych wedle znanej metody sado-maso. Tylko na pozór inaczej objawia się Małgorzata Amarowicz w komentarzu, czyli w zdjęciach dodatkowych. Tutaj jako mała syrenka (znowu w PhotoZonie syrenka) w pozie z rzeźby Eriksena jest już z góry powielona jako znak kultury, czyli postać z baśni Andersena, i jako znak popkultury w milionach pocztówek z Kopenhagi i milionach zdjęć nie tylko z Japończykami.

Hierarchia bytów też jest zachowana: syreny, wedle Andersena, to istoty bez duszy, ale dzięki dobrym uczynkom z jej możliwością. Syrenka z niższej, jakby podwodnej, niewidocznej rzeczywistości, zakochuje się w księciu z rzeczywistości wyższej, powielanej. Może uzyskać do niej dostęp poprzez dobre uczynki ogromnych wydatków konsumpcyjnych, dzięki czemu ratuje księciu życie i je podtrzymuje w dalszej ekstatycznej multiplikacji.

Ale w tym konsumpcyjnym zabieganiu zaczynają boleć syrenkę nóżki. Gdy więc powielany książę pragnie poślubić powielaną księżniczkę, syrenka szans nie ma żadnych, bo nóżki schodziła do rybiego ogona. Różnica między instalacją a zdjęciami dodatkowymi jest taka, że tam było sado-maso, a tu jest tylko maso. Jeżeli z tego wszystkiego na końcu zrodzi się dusza, to znaczy, że zabiegi Małgorzaty Amarowicz wobec nieznośnego imperatywu doskonalenia urody odniosły skutek.

 

Andrzej Więckowski

 

 Organizator:

 

Patronat medialny nad Galerią PHOTO ZONA objęło Pismo Artystyczne Format, made-in-photo.com, Tuwroclaw.com,

Kulturaonline.pl, Quart Kwartalnik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego.

 

Kliknij aby powiększyć

Auto - percepcje [Wzorowy żołnierz] - cykl autorstwa Rafała Warzechy

15 stycznia - 17 lutego 2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Rynek-Ratusz 24, Wrocław
Wernisaż: 15 stycznia 2016, godz. 17.00

Zadaniem galerii jest prezentacja dokonań, powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie zaprezentowany dorobek artystyczny, który ma swoje źródło w ogólnopolskim środowisku akademickim, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. W roku 2016 Galeria PHOTO ZONA zorganizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp.), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych i publikacjach.

 

Druga Wystawa galerii to cykl Auto - percepcje [Wzorowy żołnierz] autorstwa Rafała Warzechy.

Kuratorem wystawy jest Agata Szuba.

 

Rafał K. Warzecha

Absolwent Wydziału Artystycznego Uniwersytetu Zielonogórskiego. Pracę twórczą rozpoczął w 2000 roku, a dydaktyczną w 2003. Obecnie jest asystentem w Katedrze Sztuki Mediów w Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu oraz doktorantem w Warszawskiej ASP. Jest członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików. Dotychczas zrealizował kilkanaście wystaw w kraju i zagranicą. Jego prace znajdują się w zbiorach Muzeum Narodowego we Wrocławiu

 

 

Zabawy z tożsamością


Wzorowy żołnierz nie posiada właściwości, sprawdza się w każdej armii, w każdym rodzaju wojsk, w każdym mundurze. Autoportrety Rafała Warzechy, na pozór poczciwe w manipulacjach, okazują się wyjątkowo wyrafinowane, by nie powiedzieć perwersyjne, bowiem nie pozwalają na żadną konstatację. One tylko sugerują kierunek, bez możliwości orzeczenia.

 

Nałożenie portretów robionych na przestrzeni wielu lat nie pozwala na określenie wieku; młodzieńczość na niektórych jest dwuznaczna płciowo, zarost nieraz wygląda na sztucznie dorobiony (przecież dorabiał go późniejszy czas); kostiumy nie dają się sklasyfikować, nawet orzełek na czapce (najbardziej wyrazisty znak na wystawie) rozmywa się.

 

Wystają okulary. Wahają się między okularnikiem a żołnierską ochroną oczu. Uciekają przed jednoznacznością. Oczy zawsze wyraziste i jakby inteligentnie wnikliwe skłaniają do subtelnych interpretacji na temat zniewolonej przez reżim podmiotowości, ale też zniechęcają zaraz do tego stereotypu, bo na niektórych sugerują głupkowatość niezdary. Wszystkie autoprezentacje zaciekle bronią się przed konkretyzacją.

 

A więc żołnierz sprowadzony do cyfry żołnierstwa, wyprany z cech szczególnych? Żołnierz narzędzie ogólne, taki militarny wihajster? Może, ale chyba nie możemy być pewni takiego kierunku. Ta wystawa otwiera wszystkie możliwości i zawiesza je bez rozwiązania. Zachęca do dociekliwej gadaniny i natychmiast ją kompromituje.

 

Gry i zabawy z własną twarzą to zawsze ćwiczenia z tożsamości. Z tą natomiast problem jest natychmiastowy. To, co oglądam, nie jest bowiem tożsame z tym, co widzę. Jeśli sądzę, że to jest oto moja rzeczywista twarz, to oczywiście mam do pewnego stopnia wygodną i użyteczną rację. Ale przy bliższym wejrzeniu stwierdzić muszę, że jest to tylko myśl o mojej twarzy wywołana w mojej świadomości przez impuls na siatkówce.

 

Wyostrzając, mógłbym powiedzieć, że moja twarz nie istnieje, lecz wyłącznie moje wyobrażenie mojej twarzy wywołane impulsem światła, czyli elektromagnetycznymi drganiami o różnej częstotliwości, które absorbuje obserwowana twarz w skomplikowanym procesie, a nadwyżki przekształcone w fotony wysyła w jeszcze bardziej skomplikowanym procesie. Na tym etapie moja twarz jest stacją nadawczą, a moje oczy odbiornikiem.

 

Fotony przekazują kwantowe energetyczne informacje, które w galaktyce oka wywołują fizyczno-chemiczne reakcje, te z kolei zmieniają napięcie w membranach komórek nerwowych i jako elektryczny impuls wędrują przez różne areały kosmosu mojego mózgu, który konstruuje z tego wzór przeliczając i interpretując niezliczone frekwencje, fale i Bóg wie, co jeszcze. Tak wygląda moja twarz w moim mózgu.

 

Nie dająca się ogarnąć ilość transformacji, w których w ogóle twarzy nie widać. I jeżeli w końcu nagle z tego wszystkiego wyczarowuje się konkretny obraz mojej twarzy, to jest to cud najbardziej fantastyczny, akt stwórczy, o którym nauki przyrodnicze nie są w stanie powiedzieć ani słowa. A ja - i o tym powinienem zawsze pamiętać – nie jestem w stanie nic powiedzieć o źródłowej realności mojej twarzy. To, z czym mam do czynienia, to duchowy konstrukt będący w jakimś stosunku, ale w stosunku koniecznym, do oryginału. Tożsamość wprawdzie jeszcze w tym stosunku nie upada, ale trzeszczy już na poziomie ontycznym.

 

Obraz, obraz mojej twarzy i Twojej także, jest zatem zawsze i bez wyjątku i od samego początku reprodukcją. A później coraz bardziej reprodukcją. Ponieważ do tego duchowego konstruktu zlepionego z kwantowych drgań i impulsów dochodzi teraz żywioł świadomości: chwiejnej w zmieniających się interpretacjach, niepewnej we wnioskach, rozhuśtanej emocjonalnie i spadającej w otchłań czasu.

 

Patrzę na siebie od zawsze i od tego pierwszego razu w dzieciństwie, gdy zobaczyłem swoją twarz, nakładam na siebie wszystkie następne spojrzenia wraz z myślami i emocjami, które im towarzyszyły. Na swoje obrazy siebie nakładam też opinie innych na temat mojej twarzy, nakładam inne obrazy, inne twarze, inne miny, inne maski i peruki pudrowane pochlebstwami, wyszmelcowane obmową, zdrapuję liszaje po opluciach, nakładam na nie kosmetyki zakłamania, maści na blizny po rozdrapanych wyrzutach sumienia.

 

Cóż to za mieszanina bezkształtna i absurdalna w tyglu świadomości – tożsamość. Z jednej strony wyznaczona biegunem osobności, odgrodzenia się. Z drugiej strony zapobiegliwie budując płot otwiera się jednocześnie na wszechświat kultury, na nieskończoność. Z jednej strony zamyka się przed natłokiem wzorów, żeby nie popaść w chorobę utraty osobowości, co jest w ostateczności dla niej śmiertelne, z drugiej strony – umrze pozbawiona społecznego żywiołu, sama z siebie się unicestwi wyklęta na wygnanie. Latami hoduje kwiaty intymności, by je w oku mgnienia rozdeptać w orgii masowości. Koniecznie musi mieć imię własne, ale imię to ma sens tylko w zdaniu, w języku, w ogólności ludzkiej.

 

Przyglądanie się tożsamości to karkołomna jazda do utraty przytomności. Wojsko wyhamowuje tę jazdę. Jeśli logika porządkuje chaos zmysłowości, to regulamin i hierarchia uspokajają rozedrganą tożsamość. Nieokreśloną, zwyczajną śmierć wskutek choroby lub starości podnoszą do rangi bohaterskiego poświęcenia. Niejasny sens życia ujmują w karby zwycięskiego celu w obronie ojczyzny i narodu. Służba! Służyć to najgłębszy sens człowieczeństwa zawsze: służyć rodzinie i dzieciom, służyć pracą społeczeństwu, narodowi, kulturze, cywilizacji, ludzkości, Bogu...

 

To są służby najczęściej skomplikowane, w wojsku jest ona najprostsza, najłatwiejsza. Tożsamość wojskowa jest, może być, wzniosła i bohaterska, a jednocześnie prosta i bezdyskusyjna jak rozkaz. Nawet mędrcy tęsknią czasami za taką! I jednocześnie się przed taką wzdragają. Mojżesz długo się wymigiwał od służby Bogu Izraela. Wymawiał się jąkaniem. Jąkając się.

 

Rafał Warzecha nakłada dziecinną, młodzieńczą fascynację harcerstwem, mundurem, która jest oddaniem się zabawie i przygodzie, na dorosłą, już z zarostem odpowiedzialność służby. Pozbawia to nałożenie właściwości i nakłada okulary. Może chronią żołnierskie oczy, może pomagają przyglądaniu się.

 

Kiedy patrzę na siebie, jestem uwiązany. Mogę patrzeć tylko na siebie patrzącego się na siebie. Nie mogę się podglądać nie podejrzewającego, że jestem obserwowany. No, chyba że założę specjalne okulary. Wtedy mogę zobaczyć się z zewnątrz mojej tożsamości.

 

Andrzej Więckowski



Galeria sztuki Ośrodka Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucji Samorządu Województwa Dolnośląskiego

 

Patronat medialny nad Galerią PHOTO ZONA obejmują: Pismo Artystyczne Format, made-in-photo.com, Tuwroclaw.com, Kulturaonline.pl, Quart Kwartalnik Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego.

 

Kliknij aby powiększyć

Otwarcie Galerii PHOTO ZONA - fotoinstalacja Agaty Szuby

4 grudnia 2015 – 12 stycznia 2016
Galeria PHOTO ZONA
Ośrodek Kultury i Sztuki, Wrocław, Rynek-Ratusz 24
Wernisaż: 4 grudnia 2015, godz. 17.00

4 grudnia rozpocznie swoją działalność nowa galeria sztuki Ośrodka Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucji Samorządu Województwa Dolnośląskiego pn. PHOTO ZONA.

Zadaniem galerii będzie prezentacja dokonań powstałych w fotomedialnym nurcie sztuki. Publiczności zostanie przedstawiony dorobek artystyczny, który wywodzi się z ogólnopolskiego środowiska akademickiego, ze szczególnym uwzględnieniem realizacji powstałych w dolnośląskim kręgu artystycznym. W roku 2016 Galeria PHOTO ZONA zorganizuje wystawy o zróżnicowanym charakterze formalnym (fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja itp), które poza miejscem ekspozycji (Dolnośląskie Centrum Informacji Kulturalnej OKiS) będą upublicznione również w mediach elektronicznych, zaś kolejnym wystawom będą towarzyszyć także publikacje.

 

Inauguracyjna wystawa nowo powstałej galerii to fotoinstalacja Wolności, do kuchni marsz! autorstwa Agaty Szuby.

Kuratorem wystawy jest Igor Wójcik.

Agata Szuba (ur. w 1985 r. w Olsztynie) jest absolwentką Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego i Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu. Od 2014 roku jest pracownikiem naukowo-artystycznym w Katedrze Sztuki Mediów wrocławskiej ASP. Uprawia takie dyscypliny jak: fotografia, fotoobiekt, fotoinstalacja, wideo, realizacje multimedialne oraz projektowanie graficzne. Jest autorką pięciu wystaw indywidualnych oraz uczestniczką dwudziestu pokazów zbiorowych w kraju i zagranicą.

 

Patronat medialny:

  

 

Materiały prasowe

 

Organizator:

Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu – Instytucja Kultury Samorządu Województwa Dolnośląskiego

 

Mecenat: Marszałek Województwa Dolnośląskiego